Paweł. 3 324 Opublikowano 31 Października 2015 Udostępnij Opublikowano 31 Października 2015 (edytowane) Już w sobotę decydujący mecz Mistrzostw Świata sezonu 5 - SK Telecom T1 zmierzy się z KOO Tigers. Cofnijmy się jednak o cztery lata - do pierwszego, ostatniego i jednocześnie jedynego finału, w którym wystąpiła i zwyciężyła europejska drużyna. W zwycięskim składzie Fnatic występował wtedy Maciej "Shushei" Ratuszniak. W roku 2011 League of Legends dopiero raczkowało i rozmach, z jakim zorganizowano mistrzostwa był nieporównywalnie mniejszy niż obecnie. Na najważniejszy turniej sezonu pojechało osiem zespołów, w tym trzy z Europy. Zespół Fnatic był jednym z nich. Co ciekawe - przyszli triumfatorzy... ledwo dostali się na turniej. W kwalifikacjach zajęli dopiero trzecie, ostatnie premiowane awansem miejsce. – Nie byliśmy faworytami tamtych mistrzostw - mówi Shushei. - Jednakże nieważne czy jesteś faworytem, czy nie: na takim turnieju każdy chce zagrać najlepiej jak potrafi – dodaje. Fnatic nie rozpoczęło rywalizacji tak, jakby sobie wymarzyło. W fazie grupowej Shushei i spółka zajęli dopiero trzecie miejsce, ale w ten sposób prześlizgnęli się do następnej rundy. Niemniej warto wspomnieć o niespodziewanych kłopotach, które stały się udziałem przyszłych zwycięzców... – Dużym problemem był dla nas wtedy brak xPeke, gdyż jego samolot... miał opóźnienie. W związku z tym fazę grupową musieliśmy rozegrać z subem, wewillfailerem, który pełnił wtedy głównie rolę supporta. Tymczasem nagle musiał zagrać na topie / midzie. No i wiadomo – nie mieliśmy z nim zgrania – wylicza polski midlaner. - Natomiast powrót xPeke dużo zmienił. Można powiedzieć, że wystartowaliśmy na świeżo, wzmocnieni, mogliśmy wreszcie pokazać pełną siłę. Jednocześnie pozostałe drużyny mogły być już trochę zmęczone turniejem – stwierdza Maciek. I faktycznie. Fnatic zaczęło grać znacznie lepiej. Po pokonaniu zespołów CLG, Epik Gamer oraz against All Authorities dostało się do finału, gdzie miało ponownie zmierzyć się z francuską ekipą z aAa. – Trochę dawno to już było – uśmiecha się Shushei. – Z tego co pamiętam to w czasie gier oczywiście czułem się zadowolony z naszej postawy, ale dopóki rywalizowaliśmy w turnieju, mój umysł cały czas znajdował się na Polach Sprawiedliwości i niewiele do niego docierało – opowiada o drodze do wielkiego finału. No właśnie. Finał. Shushei wychodzi na scenę, wie, że zaraz zagra w finale Mistrzostw Świta, stanie obok czterech znakomitych zawodników, którzy będą mu pomagać, ale naprzeciwko niego znajdzie się pięciu równie dobrych graczy, których będzie musiał pokonać... – Co wtedy czułem? Tak, jak na każdym turnieju: adrenalinę, dużo adrenaliny. Na tyle dużo, że w fazie banów i picków cały się trząsłem i miałem niesamowicie zimne ręce – wspomina Maciek. – Natomiast w grze był już spokój, skupienie. Byliśmy na tyle dobrą drużyną, że nikt nie miał do nikogo pretensji, gdy komuś podwinęła się noga. Zamiast wyzywać się nawzajem drużyna starała się w takim momencie uspokoić pechowca, podnieść go na duchu. Dzięki temu łatwiej było się odegrać – uśmiecha się. Meta i siła postaci bardzo różniły się wtedy od obecnego stanu. Maciek najczęściej grał na tych mistrzostwach Alistarem i Gragasem, co, biorąc pod uwagę, że występował na środkowej alei, dzisiaj byłoby nie do pomyślenia. – Te dwie postaci były "ukrytymi diamentami", co można zauważyć po tym, że na mistrzostwach praktycznie w każdym meczu widziało się przynajmniej jednego z tych bohaterów. Obydwaj mieli niesamowite przeliczniki na umiejętnościach. W dodatku Alistar po odpaleniu ulta był praktycznie nieśmiertelny, podczas gdy Gragas mógł „wysadzić” kogokolwiek z bezpiecznej pozycji – wyjaśnia polski midlaner. Ale w finałowym meczu przeciwnicy postanowili wykluczyć obydwu bohaterów, którymi świetnie czuł się Shushei… – Czułem się tak jakby odebrano mi moje dzieci – mówi nasz rodak. - Jednocześnie byłem dumny, że aż dwa z trzech banów poszły w moją stronę. Mogłem też dzięki temu pokazać swojego Branda oraz Anivię – dodaje z uśmiechem. Zaczęło się. Fnatic do decydującego meczu przystępowało z zapasem jednego zwycięstwa, dzięki temu, że zespół dostał się do finału z drabinki wygranych. Niestety, pierwsza mapa padła łupem aAa... – Wiadomo, to nie było nic miłego. Ale w takiej sytuacji nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem: należy wspólnie przeanalizować błędy i przygotować się do następnej gry – radzi Maciek. I rzeczywiście Fnatic ostatnie starcie zaczęło dobrze, w dużym stopniu właśnie dzięki Shusheiowi, który, z małą pomocą Cyanide'a, zabił MoMę. Potem przyszła udana walka drużynowa… – Oczywiście byliśmy zadowoleni z przebiegu sytuacji. Natomiast, tak jak wspomniałem, podczas gdy coś komuś nie wychodziło, drużyna go uspokajała. Podobna sytuacja miała miejsce, gdy komuś szło za dobrze. Dlaczego? Żeby nie robić głupich błędów pod wpływem zbytniej pewności siebie. Zawsze po wygranej walce drużynowej był moment ekscytacji, euforii, żeby za jakieś 3-5 sekund opanować się i żeby wrócić do gry. Już na zimno – wspomina nasz rodak. Niestety aAa odrobiło straty w złocie i zabójstwach, a walka była naprawdę wyrównana. Jedno dobre zagranie lub jeden błąd mógł przesądzić o losach starcia… Napięcie było ogromne. – Powiem szczerze, że te nerwy rzeczywiście są tam, w czasie rozgrywek – stwierdza Shushei. – Jednak osobiście zbytnio tego nie odczuwałem. Wydaje mi się, że po osiągnięciu pewnego poziomu skupienia, odczucia, zimne ręce, wiwaty na trybunach po prostu schodzą na drugi plan albo nawet dalej. Tak było też wtedy – dodaje. – Niemniej presja w dużej mierze zależna jest od każdego gracza z osobna. Więc wydaje mi się, że czy nawet mały turniej szkolny, czy mistrzostwa świata z dużą publicznością mogą na różnych ludziach wywoływać ten sam poziom "presji" – kończy polski midlaner. Ostatecznie to Fnatic wygrywa walkę zapoczątkowaną w 32. minucie i zdobywa przewagę, którą potem systematycznie powiększa, pewnie krocząc do zwycięstwa. Kolejna bitwa kończy się znakomitym wynikiem 5 za 1. Shushei i spółka niszczą jeden inhibitor, drugi! Wracają, by się przegrupować i przypuszczają ostateczny szturm. Pada ostatni inhibitor, padają przeciwnicy! Fnatic triumfuje, a Shushei zostaje MVP turnieju! - Niedowierzanie, euforia , wielka radość! Trudno to opisać słowami – mówi o uczuciach towarzyszących zwycięstwu nasz rodak. Niestety Shushei nadal pozostaje jedynym Polakiem, któremu dane było zagrać na Mistrzostwach Świata… Ale za to jak zagrać! W dużej mierze to właśnie dzięki jego fantastycznej postawie Fnatic mogło cieszyć się z trofeum. Tymczasem na koniec zapytaliśmy Maćka o jego typy dotyczące sobotniego finału sezonu 5… - Stawiam na SKT, ale jeśli wspomniana wcześniej na lolesports "klątwa" zadziała, to wygra KOO Tigers. Chociaż jeśli to zawodnicy KOO zwyciężą, to będzie oczywiście znaczyć, że to oni się do tego meczu lepiej przygotowali – kończy dyplomatycznie. Tymczasem zapraszamy Was zarówno na transmisję z finału sezonu 5, która rozpocznie się w tę sobotę o godzinie 12, jak i na streama oraz youtube'a Shusheia! Źródło: http://worlds.lolesports.com/pl_PL/worlds/articles/nie-bylismy-faworytami-shushei-o-finale-ms Edytowane 31 Października 2015 przez Pawel.? 1 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.