Teraz już nie ma nic, została głucha cisza,
nie ma już nikogo, kto szczęście przemyca.
Kto mimo złej aury powita uśmiechem,
to już tylko w mojej głowie odbija się echem.
Umysł poszukuje obrazów z przeszłości,
lecz widzę potwora, co brak mu litości.
I ciało kruchutkie zamyka w uścisku,
spętana w tym szale, słów głuchych pocisku....
Upadam, a strużka czerwona płynie po dłoni,
czy jest ktoś, ktokolwiek, kto czas dziś dogoni?
Kto go zatrzyma, by przerwać cierpienie?
Rozgoni ciemnej przeszłości cienie?
Krew blada zalała zbolałe powieki,
zasnęłam na zawsze, zasnęłam na wieki.
Gdzie jestem dziś? Nie wiem, o biedna ma dusza,
codziennie do wspomnień kat czarny ją zmusza.
Lecz czemu znów cierpię, za jakie swe grzechy?
Nigdy w swym życiu nie znałam uciechy.
Nigdy miłe słowa do mnie nie trafiły,
być może w ludzkim pędzie na zawsze zbłądziły...
Gdzie Bóg, do którego wznosiłam błagania,
Czy puścił w niepamięć me liczne starania?
Tu cicho i głucho, tu zimno i ciemno,
wszystko co czyniłam, wszystko nadaremno.
I piekło na ziemi i piekło w niebiosach,
raniło moje serce i cięło po ukosach.
Ni krzyku nikt nie słyszy, ni szeptu, ni muzyki,
widzę tu jedynie duszę Eurydyki.
Co Hades porwał, by zbłąkana w ciemni błądziła,
by wracała, szła od nowa, bez celu chodziła.
Mówi mi, że cierpi nie widząc Orfeusza,
mówi do mnie, lecz również mym losem się wzrusza.
Choć już dawno straciłam na szczęście nadzieję,
być może wiatr szybki me myśli rozwieje.
I da spokój wreszcie duszy umęczonej,
przez kata czarnego niesłusznie tępionej.
Wędrowcze, co zmierzasz do celu, po szczęście,
proszę Cię zdejmij okrutne zaklęcie.
Co więzi mnie, co w kółko przyprawia o mdłości,
bo nigdy od nikogo nie zaznałam litości.